Niedzielnego poranka, tuż po
przegranym meczu, zszedłem do kuchni po śniadanie. Odkąd rozstałem się z Amayą
nic mi się nie układało. Gra nie sprawiała przyjemności, a co gorsza
przychodziła z coraz większym trudem. Apetytu również nie miałem, choć bardzo się
stałem nie zaniedbywać tego aspektu. Nie mogłem zapominać, że mimo wszystko
jestem sportowcem. Do moich głównych obowiązków należał samorozwój, ale również
dbanie o własne ciało i zdrowie. Już teraz trener nie spuszczał ze mnie wzroku,
strach pomyśleć co będzie później, kiedy znacznie stracę na wadzę i całkiem
przestanę o siebie dbać.
- Dzień dobry. – W kuchni
przywitała mnie Maria. Zdziwiłem się na jej widok, gdyż nigdy nie pracowała w
niedziele.
- Witaj, Mario. A co ty tutaj
robisz?
- Jak to? Przecież się
umawialiśmy. – Spojrzałem na nią pytająco. – Zdzwoniłam do pana w piątek.
Umówiliśmy się, że przyjdę w niedzielę. Wczoraj miałam ważną uroczystość
rodzinną i nie mogłam przyjść do pracy.
- Ah tak… Coś mi świta.
Niepotrzebnie przychodziłaś. Proszę się ubrać i iść do domu. Niedziela to czas
dla rodziny.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam.
- Nieważne. – Machnąłem ręką. –
Bałagan jeszcze nikogo nie zabił. Poradzę sobie. Proszę przyjść jutro, tak jak
zawsze.
- No dobrze, bardzo panu dziękuję
– odparła z uśmiechem. – Jest pan jakiś niewyraźny… Coś się stało?
- Problemy miłosne…
- Ah… No tak! Kobiety potrafią dać
w kość.
- Żeby pani wiedziała –
westchnąłem i usiadłem na barowym krześle przy kuchennej wyspie. Kobieta podała
mi szklankę zimnego mleka i czekoladowe ciasteczka.
- Niezbyt zdrowe śniadanie –
zaśmiała się sama do siebie. – Ktoś złamał panu serce?
Spojrzałem na nią. Początkowo
chciałem ją skarcić za wtrącanie się w nie swoje sprawy. Jednak po chwili
zrozumiałem, że chce mi pomóc.
Pokiwałem twierdząco głową.
- Ale kocha ją pan?
- Tak, bardzo.
- To niech pan do niej zadzwoni i
o nią walczy.
- Tyle że teraz krok należy do
niej.
Nagle rozległ się dzwonek do
drzwi. Spojrzałem w ich stronę. Nie miałem ochoty na gości. Przeczuwałem, że to
któryś z moich kumpli, bo odkąd rozstałem się z Amayą za wszelką cenę starali
się mnie pocieszyć i wyciągnąć z domu. Najbardziej przejął się Sami, bo to on
do tego doprowadził. Nie chciał niczego popsuć między mną a Hiszpanką, ale nie
mógł też pozwolić, aby mnie oszukiwała. Tak zachowują się przyjaciele,
wiedziałem o tym, i byłem mu bardzo wdzięczny za to, co uczynił. Gdyby nie on
to zapewne do tej pory żyłbym w niewiedzy.
- Pójdę otworzyć – powiedziała
Maria.
- Nie, to moi koledzy. Nie mam
ochoty się teraz z nimi widzieć.
- Bardzo namolni koledzy –
zauważyła, gdyż dzwonek rozdzwonił się na dobre.
- Nie przejmuj się. Dziękuję za
przekąskę, ale nie mam apetytu. – Odsunąłem od siebie talerz z ciasteczkami i
mleko. – Idź do domu, Mario. Ja jeszcze się zdrzemną w sypialni. Zamkniesz za
sobą drzwi?
- Tak, naturalnie.
- Do widzenia.
- Do jutra. Dobrego dnia!
Poczłapałem na górę i schowałem
się pod kołdrą. Rzadko płakałem, ale dziś miałem jakiś kryzys, bo jak nigdy
czułem zbierające się pod powiekami łzy. Czułem się samotny, opuszczony,
niekochany… Żałowałem, że kazałem Amayii wybierać między mną a pracą. Jak
mogłem zakazać jej uprawiać pasji. To tak jakby ona zabroniła mi grać w piłkę…
Tylko że ja nie rozbierałem się na
stadionie. Nie chodziłem do łóżka z fankami.
Nie, jednak sprawa moja i Amayii,
to dwie całkiem różne rzeczy.
- Mesut?
Zdawało mi się, że mam omamy
słuchowe, bo usłyszałem głos Amayii, który szeptał moje imię. Wiele bym dał,
aby była teraz koło mnie, uśmiechnięta i pełna życia jak zawsze. Pomyślałem, że
zaczynam wariować z tej tęsknoty. Jednak oprzytomniałem, kiedy ten delikatny
głos powtórzył moje imię, a tuż obok siebie poczułem przyjemny ciężar, czyjeś
ciało siadające na łóżku.
Wychyliłem głowę spod kołdry i
ujrzałem ją… Moja Amaya!
- Cześć – wyszeptała, patrząc na
mnie swoimi pięknymi oczyma. Jednak ich wyraz się zmienił. Zawsze były
święcące, miały w sobie iskierkę szaleństwa i wariactwa, ten śmieszny figielek,
który nieodłącznie jej towarzyszył. Teraz jej oczy były jakby puste, bez wyrazu,
przygaszone i smutne.
- Cześć. – Wyskoczyłem spod kołdry
jak oparzony. Było mi wstyd, że zastała mnie w tym stanie. Przeczesałem dłonią
włosy, ale szczerze wątpiłem, aby ten zabieg wpłynął korzystnie na mój wygląd.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam.
Myślałam, że cię nie ma w domu, ale wówczas Maria mnie wpuściła. Powiedziała,
że cię tu zastanę.
- Tak… Puściłem ją do domu. Dziś
niedziela, powinna być z rodziną.
- No tak – westchnęła.
Przez chwilę panowała grobowa
cisza.
- Po co przyszłaś?
- Porozmawiać… I przeprosić.
Zrozumiałam, co jest dla mnie najważniejsze. Odkąd się poznaliśmy, to ja czuję
się inaczej. Znacznie lepiej. Czuję się akceptowana, kochana… Wiem, że nie
lecisz tylko na moje ciało, ale naprawdę mnie kochasz. Głupia byłam, że tak się
zachowałam. Nie wiem jakich słów użyć, aby opisać jak bardzo jest mi przykro i
jak bardzo żałuję. Wiem, że możesz mi nie wybaczyć i to łamie mi serce. Aczkolwiek
zasługujesz na przeprosiny, bo zrobiłeś dla mnie tyle dobrego, co nikt inny
przez całe moje dorosłe życie. Przepraszam cię, Mesut.
- Cóż… - westchnąłem. – Cieszę się,
że przyszłaś i mi to wszystko powiedziałaś.
- Wybaczysz mi?
Amaya spoglądała mi głęboko w
oczy. Widziałem w nich smutek i tęsknotę, ale również wielką nadzieję.
- Zrezygnowałam z pracy –
powiedziała nagle. – Już nie będę chodzić do klubu i tańczyć.
- Jak to? Przecież to kochasz.
- Tak, ale ludzie stamtąd i
klienci widzą czym się zajmowałam. Nie chcę kusić losu, nie chcę dłużej cię
krzywdzić. Wzięłam sobie twoje słowa do serca i zdecydowałam, ż poszukam pracy
w jakieś szkole tańca jako instruktorka. A z czasem może uda się otworzyć coś
własnego.
- Yhym…
- Nic nie powiesz?
- Cieszę się. Naprawdę się cieszę.
- Ale?
- Myślę. Bardzo mnie zawiodłaś,
wiesz? – Amaya spuściła głowę. – Wiele przez ciebie wycierpiałem. Jednak miłość
nie wygasa na pstryknięcie palcami. Przywiązałem się do ciebie i bardzo cię
kocham. Źle zrobiłaś, ale najważniejsze, że żałujesz.
- Wybaczysz mi?
Pokiwałem twierdząco głową.
- Oh, Mesut! – Amaya rzuciła mi
się na szyję. Obsypała moją twarz i kark czułymi pocałunkami, na policzkach
poczułem łzy, których nie potrafiła powstrzymać. – Kocham cię! Tak bardzo cię
kocham!
- Ja ciebie też.
KONIEC
__________
Nie podoba mi się ta końcówka. Była inna, ale niestety miałam wypadek przy pracy i usunął mi się prawie cały rozdział, którego nie umiałam napisać w ten sam sposób.
To koniec tej historii. Mam dla Was kolejną, tym razem z Diego Lopezem. Ale zanim to, to zapraszam Was na mundialowe opowiadanie - Lass mich fallen.
Ja mimo wszystko cieszę się, że są razem i ta historia ma pozytywne zakończenie:) Widać jak cierpią gdy nie ma tej drugiej osoby obok nich:) Dzięki Mesutowi Amaya zmieniła swoje życie na lepsze, wyszła na prostą:) I z tego się cieszę:) Będzie mi brakowało tej historii;/ Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJaaaka szkoda, że to koniec!
OdpowiedzUsuńLubiłam Mesuta i Amayę! ;) Ich historia była świetna! ;)
Czekam na nowości i pozdrawiam!
Już koniec. ;c Ej no szkoda. ;c Taka krótka ta historia była, ech... Ale cieszę się, że Amaya zrozumiała swój błąd, przeprosiła Mesuta i zrezygnowała z tańca w klubie. Poświęciła się dla niego, a to oznaka, że naprawdę jej zależy. :) Cóż popełniła błąd, ale każdy jest tylko człowiekiem i różne potknięcia się zdarzają.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko zakończyło się dobrze, bo Mesut i Amaya zasługiwali na wspólne, szczęśliwe życie :)
OdpowiedzUsuń